Dziś dłuższy tekst, ale myślę, ze ważny. Każdego rodzica lub nauczyciela w końcu to dopada: brak sił i cierpliwości. W efekcie przechodzimy do twardych motywatorów, zaczynamy upominać lub dawać szlabany. Tylko że na dzieci z trudnościami takie środki po prostu nie działają. Naszym zadaniem jest zgromadzić trochę inny zestaw narzędzi, by faktycznie zachęcić dziecko do pracy.
DLACZEGO UPOMINANIE, REPRYMENDY I KARY NIE MOTYWUJĄ DZIECI Z DYSLEKSJĄ?
W książce „Nie gryzę, nie biję, nie krzyczę” Bo Hejlskov Elven przytacza badania, z których wynika, że matki w supermarkecie upominają małe dzieci częściej niż raz na minutę, w domu zaś sześć lub siedem razy na godzinę. Wspomina też, że nigdy nie udowodniono, by upominanie miało pozytywny wpływ na dzieci. Zresztą, jeśli się dobrze zastanowimy, widzimy, że dorosłym chodzi raczej o przerwanie dotychczasowej czynności niż o realną zmianę. Dzieciom trudno kontynuować niepożądane zachowanie, gdy ktoś zwraca im uwagę. Niestety, istnieją konkretne, naukowe dowody, wskazujące, że upominanie niesie ze sobą także negatywne skutki uboczne.
Mamy więc tu brak entuzjazmu i zaangażowania, rodzice z rozpaczą stwierdzają, że ich dziecku „na niczym nie zależy”. Pojawia się też obniżone poczucie własnej wartości, jako skutek nieustannego stanu zawstydzenia, wynikającego z faktu, że nie spełniło się określonych oczekiwań. Taki stan w niektórych przypadkach może prowadzić też do depresji. Z całą pewnością maleje zaufanie do dorosłego. Dodatkowo, istniejące już problemy z koncentracją (wiadomo, że dyslektycy rozpraszają się łatwiej), mogą się pogłębiać. Wzmaga się niecierpliwość, ponieważ dorośli – okazując ją – uczą dzieci tego wzorca zachowań. Ponadto u osób, które są intensywnie upominane, częściej występują choroby wymagające leczenia.
Dlaczego to nie jest zła wola?
Oczywiście nie jest łatwo zaprzestać upominania, dawania reprymend czy kar, jeśli nie mamy żadnych innych metod. Nikt nas tego nie uczy, a wręcz przeciwnie – system szkolny raczej wzmacnia tego typu „motywatory”, ponieważ sam ich używa… Zatem co możemy zrobić?
Pierwszą rzeczą powinno być zrozumienie, że dziecko, które czegoś nie robi lub robi źle, po prostu nie potrafi tego robić. Nie jest to zachowanie złośliwe. Wynika z braku umiejętności lub niewiedzy, często z frustracji. Bywa też chęcią ucieczki od trudności, z jaką się zderza. Jako dorośli również staramy się nie robić rzeczy, które nas przerastają lub męczą.
Warto tu wspomnieć choćby o tym, że poradnie rzadko kierują do optometrysty. Do okulisty tak, ale z pojęciem optometrysty raczej nie wszyscy mieli do czynienia. Okulista zbada ostrość widzenia, wyrówna astygmatyzm, ale badaniem zbieżności gałek ocznych i akomodacją zajmuje się już ktoś inny… Rodzic myśli, że sprawdzono oczy dziecka, wyszło, że wszystko jest w porządku, tymczasem wcale tak być nie musi. Jeśli dziecko trze oczy i odczuwa wyraźne zmęczenie, problemy mogą być natury medycznej i powinniśmy udać się do innego specjalisty…
W przypadku ADD lub ADHD dziecko chciałoby się skupić i usiedzieć na miejscu, ale nie potrafi. Odbiera świat bardzo intensywnie, chłonie wszystkie bodźce, rozprasza go każdy ruch albo hałas, nie mówiąc już o sytuacjach trudnych lub stresujących. Po prostu nie wie, jak zapanować nad swoją nadpobudliwością. Tymczasem bardzo często przypina mu się łatkę „niegrzecznego dziecka”, zamiast skierować na przykład na wygaszanie odruchów pierwotnych (www.inpp.pl) lub terapię poliwagalną.
Komunikaty na „tak”
Czy wiecie, że dorośli i dzieci uczą się inaczej? Dzieci do piętnastego roku życia reagują prawidłowo na pozytywne komunikaty, czyli wyczulone są na sygnały, że coś zrobiły dobrze. Dorośli natomiast chętniej uczą się, gdy słyszą, że coś zrobili źle. Jak wyjaśnia Bo Hejlskov Elven wynika to z faktu, że dorośli większość rzeczy już opanowali i teraz są otwarci na to, co jest do poprawy. Z kolei dzieci nieustannie popełniają błędy. Dlatego, podobnie jak dorośli, zwracają uwagę na odchylenie od normy. W ich przypadku są to sukcesy. Tym, co robią źle, starają się nie przejmować…
W związku z tym lepiej mówić, w jaki sposób coś zrobić następnym razem, a nie opowiadać, co było źle. Umawiać się na przyszłość – na spokojnie, bez gniewu. I to jest najtrudniejsze, ponieważ emocje – wydawałoby się – żyją własnym życiem. Niemniej, w tym duecie, dziecko-dorosły, to właśnie dorosły ma większe zasoby, by jednak kontrolować emocje.
Jeśli nie udaje się to od razu, zawsze można zrobić przerwę i wrócić do tematu po chwili (krótszej lub dłuższej). Przy czym ważne, by zwracać uwagę nie tylko na to, czy uspokoiliśmy się sami, ale także na to, czy nasze dziecko także jest już gotowe do rozmowy.
Rozmowa raczej powinna dotyczyć tego, jak dziecko się czuje, co jest trudnością, co by mu pomogło. Pamiętajmy, że w takiej sytuacji nie jest to na pewno kara. Książka „Nie gryzę, nie biję, nie krzyczę” podaje mnóstwo przykładów reakcji, które większość z nas uznałaby za „dziwne”, tymczasem pomogły osobom z trudnościami zmienić swoje postępowanie. I tak pewien bardzo agresywny chłopiec, mający już do czynienia z miejscową policją, prawie wpadł w szał, gdy nauczyciel podczas meczu pokazał mu czerwoną kartkę. Nie wiadomo, jakby się to skończyło, ale nauczyciel powiedział wtedy: „Nie możesz tego znieść? Jak chcesz – pójdziemy do pokoju nauczycielskiego. Mam tam śmietankowe drożdżówki”. Chłopiec twierdził później, że to podejście, nakierowane na jego uczucia, uratowało mu życie. Nazwał to „pedagogiką coca-coli”. Pierwszy raz w życiu zaufał dorosłym. Twierdził, że gdyby nie ten konkretny nauczyciel, prawdopodobnie zostałby kryminalistą, a nie studentem prawa.
Niektórzy nazywają kary „konsekwencjami”. Ale kara jest po prostu karą, często przez dzieci traktowaną jako niesprawiedliwą. Kiedy ją otrzymują, intensywnie myślą raczej o tym, jak okropny jest dorosły, a nie o tym, jak powinni się zachować następnym razem. Związki przyczynowo-skutkowe nie są łatwe do ogarnięcia. Z badań wynika, że decyzje podejmujemy emocjonalnie, a nie racjonalnie. Oznacza to, że wybór działania wynika z naszych uczuć, a nie chłodnej kalkulacji…
A co z nagrodami?
Czy to samo dotyczy nagród? Zdaniem Elvena niekoniecznie. Nagroda pozwala podjąć wysiłek, który naszym zdaniem jest duży. Elven porównuje to do pracy w weekendy. Nie chcemy tego robić, ale jeśli zleceniodawcy zgodzą się, że zapłacą nam więcej, możemy to przemyśleć i nie będziemy czuli się wówczas poszkodowani. Dzieci myślą podobnie. Chcą, by coś, co wymaga od nich natężonej pracy, po prostu im się opłacało. I raczej rzadko myślą wtedy o skutku długofalowym w postaci lepszej pracy, wyższych zarobków itp.
Oczywiście, od razu pojawi się pytanie: a co z wewnętrzną motywacją? Kłopot polega na tym, że w obliczu wielu porażek, dziecko może już nie mieć wiary, że kiedykolwiek mu się coś uda. A skoro jej nie posiada, trudno też oczekiwać motywacji. Dlatego najważniejszym naszym zadaniem jest pokazać dziecku, że coś mu wychodzi, że robi postępy, daje sobie z czymś radę. Nieważne, jak długa droga przed nim. Jeśli dorosły nie uwierzy w dziecko, ono samo w siebie nie uwierzy! Docenianie postępów (nawet niewielkich) to bardzo ważne narzędzie, z którego po prostu trzeba korzystać. Tak naprawdę to my powinniśmy mieć w sobie motywację i plan działania, trudno bowiem oczekiwać tego od dziecka.
Podążanie za dzieckiem
Często świat dziecka nie chce dopasować się do naszego wyobrażenia o tym, jak się wspólnie uczymy, w jakim tempie, w jakim czasie. Dorosły tworzy pewne ramy, jednak jeśli nie będzie podążał za wyobraźnią, kreatywnością i stanami psychicznymi dziecka, niewiele z tego wyjdzie. Bardzo często dzieci chcą jakąś rzecz wykonywać dłużej, bo są nią zainteresowane, a my wolelibyśmy przyśpieszyć. Albo są zdenerwowane i szukają sposobu, by się uspokoić, głaszcząc psa, natomiast dla nas te dwie minuty dłużej to już zbyt wiele.
Najpierw wejdź w świat dziecka, a potem razem przejdźcie do tego, na czym tobie zależy… Jeśli ktoś chce czytać, leżąc na podłodze, to pozwól. Jeśli zrobi się niewygodnie, sam wstanie. Jeśli uważa, że z muzyką czyta mu się lepiej, pozwól i sprawdźcie, czy jest także zrozumienie tekstu. Jeżeli jest, to niech będzie muzyka. Jeśli nie, to zmartw się, że ten sposób nie działa. I poszukajcie innego. Nie przekreślaj tego, co proponuje dziecko, bo często to ono wie, co dla niego najlepsze. Jeśli chce wyciszyć się siedząc w szafie, umówcie się na „szafowe przerwy”. A potem rozważcie koc obciążeniowy, może poczuje się bezpiecznie, bez przerywania pracy?
Za każdym pomysłem dziecka chowa się jakaś potrzeba, której nie wyraża wprost, bo najczęściej nie umie. Nawet dorośli nie opowiadają: „To są ciche dni, ponieważ została naruszona moja potrzeba bezpieczeństwa i autonomii”… Chyba, że są po specjalnym kursie porozumienia bez przemocy, na którym uczą się wyrażać swoje potrzeby. Jednak po takim kursie raczej by rozmawiali, niż uciekali w „ciche dni”. Zatem nawet dorośli mają z tym duży kłopot, a co dopiero mówić o dzieciach? Musimy pamiętać, że za każdym „nie”, „nie chcę”, „nie zrobię”, kryje się konkretna, niewyrażona potrzeba.
Ciekawość, zabawa, twórczość
Dzieci lubią się uczyć, o ile to nie jest nudne. Na szczęście jest coraz więcej metod dedykowanych dzieciom z dysleksją, opartych na czym innym niż tylko setki powtórzeń. Na przykład metoda Rona Davisa stymuluje rozwój poprawnego czytania i pisania poprzez plastelinę, radzenie sobie ze stresem i wewnętrznym zegarem energii. Wyklejanie słów trudnych, sprawiających kłopot w pisaniu i czytaniu, to coś ciekawszego niż przepisywanie. Praca z rozproszeniem, poprzez kontrolę własnej wyobraźni, zabawa z piłkami, które stymulują koncentrację, ćwiczenia oddechowe – to inne podejście, które bardzo dobrze się sprawdza. Ja osobiście w ramach nagrody dodaję do tego tworzenie modeli ortograficznych w Minecrafcie, czym przekonuję do poprawnego pisania zarówno chłopców, jaki i dziewczynki, które – jak się okazuje – także bardzo lubią budować (więcej na stronie mocdysleksji.pl i w książce Rona Davisa „Dar dysleksji”).
Oczywiście, nie wszystko da się załatwić zabawą. Jednak proporcje powinny być odpowiednie. Im łatwiej będzie dziecku szło czytanie lub pisanie, tym cięższych wyzwań będzie chciało się podejmować. Praca z dysleksją wymaga odpowiedniego wyczucia i nie zawsze jest łatwa. Codzienność często wymaga od nas, by trochę jednak ograniczać kreatywność naszego dziecka, czyli ten nasz model wzorcowy modyfikować. Nie szkodzi. Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli, jaki jest nasz ogólny kierunek.
Bardzo zachęcam do przeczytania książki „Nie gryzę, nie biję, nie krzyczę”. Bo Hejlskov Elven pracuje z dziećmi naprawdę dużej troski, jednak myślę, że metody, o których pisze, powinny być wprowadzone na stałe do każdej praktyki pedagogicznej.
Metoda Davisa
Metoda Davisa zakłada, że pracujemy od poniedziałku do piątku przez sześć godzin dziennie (zamiast szkoły) – z przerwami, grami edukacyjnymi oraz ćwiczeniami koordynacyjnymi poprawiającymi koncentrację. Skuteczność oceniana jest na 98 procent, trzeba jednak pamiętać, że nie wystarczy przyjechać, trzeba jeszcze kontynuować pracę w domu. Wiadomo już jednak jak to robić, żeby efekty przychodziły szybko.
Osoby zainteresowane metodą zapraszam do kontaktu.
ANITA CHMARA
Trener metody Davisa
mocdysleksji.pl
Masz pytania, zadzwoń: 607 639 262
https://www.znanylekarz.pl/anita-chmara/psychoterapeuta/bydgoszcz